Mam świadomość że to bardzo dobry film i to prawda. Zdjęcia są super, gra aktorska i scenografia, nie mniej jednak by oglądać ten film trzeba być w nastroju do oglądania długich nieśpiesznych filmów. Mimo że dałem 6/10 nie żałuje że na niego poszedłem, ale nie poszedłbym drugi raz gdybym wiedział jaki ten film będzie. Podobny do Licorice Pizza tyle że gorszy.
Taki zamysł tego filmu. Miał być nudny momentami. Wszystko się to ładnie spina w ostatniej scenie
Mnie się podobał, ale to przykład filmu, który najlepiej oglądać w kinie, tylko Ty i ekran.
Oglądałam w kinie. Mnie nie porwał, a bynajmniej nie nudził. Uwielbiam filmy z dłużącymi się scenami. Z jednej strony dałabym 8, a z drugiej 5, koniec końców 6 z plusem. Właśnie według mnie gra aktorska to był największy mankament tego filmu, w ogóle nie wierzyłam w emocje aktorów, w to co się dzieje między nimi, w ich rozterki, słabości, pasje. Dialogi wydawały mi się czasami, aż rażąco sztuczne. Kino amerykańskie opiera się na gadkach, które można cytować (Scarface, Chłopcy z ferajny), nie mam z tym problemu, jednak tutaj odnosiłam wrażenie, że jest tego a) za dużo b) przeginka. Michelle Williams irytowała mnie prawie w każdej scenie, Paul Dano mniej, ale też miałam z nim nie po drodze w tej kreacji. W innych produkcjach nie ma tego zgrzytu, więc nie o nich chodzi, a o to jak poprowadzili postaci, choć zgaduję, że nie mieli całkiem wolnej ręki. Film przypominał mi momentami przerysowany spektakl, momentami miałam wrażenie, że taką ma konwencję ala filmy z lat 50tych (w końcu tam zabiło pierwszy raz serce), ale montaż, praca kamery poszła z duchem czasu, a aktorzy telepali się w jego pętli. Oglądałam z zaangażowaniem, nie obejrzałabym chyba po raz drugi, niepotrzebnie czytałam pochlebne opinie przed seansem - tym samym zawód był większy. Najgorsza sceny: taniec w świetle reflektorów, który chyba miał był urzekający swym smutkiem i tęsknotami, a dla mnie wyszło pokracznie. Najlepsze były dwie ostatnie - u Forda i odchodzę tworzyć ciekawy horyzont.
Bardzo ładnie ubrałaś w słowa moje odczucia po seansie. Prawie, bo jednak kilkukrotnie spoglądałem na zegarek i żałowałem, że nie mogę przewinąć.
Też miałem trochę za duże oczekiwania co do filmu,Spielberg,mógłby się bardziej postarać,ale cóż...
Ja miałam ten nastrój "do oglądania długich nieśpiesznych filmów" i... nadal mnie znudził.
Miałem podobnie. Są momenty od których nie chcesz się oderwać, ale są też takie które chcesz by się już skończyły. Jeśli obejrzysz film bez kontekstu życia Spielberga to traci on na ocenie. Lubię długie i spokojne filmy, ale jest mało takich przy których nie możesz się oderwać od fotela. Ten niestety nie był jednym z nich.
Miałem podobnie. Moze się nie znam (nie wiem) i nie czuję amerkańskiego kina (to akurat wiem), ale niemdotrwałem do końca filmu. Wyłączyłem gdzieś na półmetku, co zdarza mi się bardzo rzadko. Doszedlem do wniosku, że życie jest zbyt krótkie, żeby trawic czas na niepotrzebne filmy. No właśnie: to dobre stwierdzenie. Ten film byl dla mnie niepotrzebny. Oczywiście szanuję opinię innych, którym film się podobał, być może częściowo ze względu na autobiograficzny charakter i szacunek dla reżysera. Ja podszedłem do filmu jakby '' w oderwaniu'' od samej osoby Spielberga i tego, kim jest dla współczesnego kina. I nie zobaczylem w tym filmie nic interesującego.